Autor: Piotr Frączak
Dyskusja na temat potrzeby zmian w samorządzie trwa od lat. Ostatnio, po opublikowaniu stanowiska Koalicji na rzecz Odnowy Samorządności w 35. rocznicę pierwszych wyborów samorządowych (Kliknij), zamieściliśmy głos w dyskusji Agnieszki Ganiek „Samorząd… to ludzie” (Kliknij). Warto się do niego odnieść. Zachowuję śródtytuły dla przejrzystości dyskusji.
1. Nie tylko reforma systemowa – potrzebujemy zmiany kultury działania
Autorka pisze, że „prawdziwa zmiana zaczyna się nie w Sejmie, tylko w gabinecie burmistrza podczas przyjęć stron, na zebraniu rady osiedla, przy stole w wiejskiej świetlicy – tam, gdzie władza lokalna spotyka się twarzą w twarz z ludźmi”. Trzeba powiedzieć, że jest to prawda, ale jednocześnie nie cała prawda. Rzeczywiście same zmiany systemowe mogą nic nie zmienić, ale… bez tych zmian nie zmieni się nic. Bowiem relacje międzyludzkie to nie tylko spotkanie człowiek-człowiek, ale też spotkanie ról społecznych. Najbardziej przyjazny burmistrz w spotkaniu z mieszkańcami nie wyjdzie poza swoją rolę ograniczoną właśnie przez system. Może być przekonany do argumentów „strony społecznej”, cóż gdy jego kompetencje nie pozwalają mu nic w tej sprawie zrobić. Jasne, że często procedury, czy przepisy to jedynie pretekst dla odmowy wzięcia odpowiedzialności, ale czasem też jest to rzeczywisty powód. Zmiana kulturowa musi nastąpić równocześnie ze zmianą systemową.
2. Grantyzacja współpracy – NGO nie chcą tylko pieniędzy
Tytuł tej tezy jest mylący i powinien brzmieć – jak dobrze czytam intencje – „NGO nie powinny chcieć tylko pieniędzy”. Wtedy pełna zgoda: „JST musi zrozumieć, że organizacja społeczna to nie >>tańszy operator zadania<<, a NGO musi pojąć, że urząd to nie >>fundator dla znajomych<<”. Cóż gdy z jednej strony ustawa ograniczania możliwość finansowania działań organizacji na poziomie samorządu jedynie do zadań publicznych, a z drugiej dominuje powszechne przekonanie, że tylko jawny konkurs jest sprawiedliwy. Alternatyw wygląda więc tak, albo musimy zaufać „naszemu” samorządowi ryzykując działania nieprzejrzyste (przed którymi wbrew pozorom system konkursowy chroni tylko w ograniczonym zakresie), albo być skazanym na sformalizowane procedury. Tertium non datur. Obie strony są zakładnikiem wymogów formalnych i braku zaufania.
3. Liderzy są z nas – i nie są z gumy
„Coraz więcej wójtów, burmistrzów, prezydentów czy radnych wywodzi się z trzeciego sektora” – to prawda. Dzisiejszy samorząd to nie żaden samorząd tylko, w wielkim stopniu, zdecentralizowana jednostka administracji państwowej. Praca w samorządzie z natury systemu musi być włączaniem w sztywne ramy przepisów, a nie (tylko) rozwiązywaniem realnych problemów. Jednak prawdziwy problem jest gdzie indziej. Formy finansowania organizacji – oparte o pisanie wniosków i realizowanie grantów – zmuszają już same organizacje do upodabniania się do administracji publicznej. Większość liderów organizacji, a nie tylko ci co przeszli do administracji, już dawno przestali działać oddolnie, słuchać ludzi, budować wspólnoty. W wielu wypadkach umieją realizować jedynie finansowane z zewnątrz projekty, wsłuchiwać się… w oczekiwania grantodawców, budować… jedynie z zatrudnionych ludzi zespoły projektowe. Wielu z nich zaczynało jako spontaniczni, misyjni liderzy, ale stali się menadżerami czy administratorami. Oczywiście tak być nie musi (wiele osób w sektorze to ciągle jeszcze ideowcy), ale cały system wymusza takie przemiany. Dlatego też nawet gdy w samorządzie znajdą się ideowcy i – mimo formalnych ograniczeń – zechcą prawdziwie współpracować z oddolnym ngo-sami, to mogą się natknąć na bariery (niezrozumienie) z drugiej strony.
4. Silna władza wykonawcza nie jest problemem – dopóki nie działa w próżni
I znów tytuł chyba nie do końca odpowiada intencjom. Silna władza wykonawcza może nie być problemem, ale tylko w specyficznych okolicznościach. Gdy z jednej strony ten „wójt, burmistrz czy prezydent” to demokrata, a więc nie będzie chciał wykorzystać swojej pozycji do narzucania swojego zdania, a z drugiej strony spotka się z prawdziwą aktywnością społeczną, która da mu szansę. Dawno temu narysowałem taki diagram, który pokazuje zależność między rodzajem władzy a siłą społeczeństwa.

Partnerstwo może się zmaterializować tylko w pewnych warunkach. W innych przypadkach organizacje miotają się między paternalizmem, konfliktem, a działaniami rzeczniczymi. Niestety w tej chwili dominuje chęć paternalizmu i to często z obu stron tzw. dialogu.
5. Bez edukacji obywatelskiej będziemy mieli tylko „freelancerów demokracji”
Edukacja obywatelska jest najważniejsza, ale znów jest ale… Wszystkie dotychczasowe próby jej wprowadzania kończyły się raczej niepowodzeniem niż sukcesem. Mówienie o edukacji w szkołach jest swoistą pułapką, bo nie dadzą rady nauczyć postaw obywatelskich ci, którzy sami w to nie wierzą, a tym bardziej nie praktykują. Najpierw trzeba wykształcić nauczycieli. Chyba, że… zakazać w szkołach samoorganizowania. To mogłoby spowodować (tak jak to było choćby za czasów zaborów) większe zainteresowanie tematem. Formalna edukacja obywatelska, wolontariat na zaliczenie, pozorna praca w grupach, gdzie jedna osoba robi za innych, to raczej edukacja antyobywatelska. Edukacje obywatelską trzeba zacząć od siebie, od samoedukacji, od kół samokształceniowych… Tu akurat nie potrzebny jest nowy system a właśnie przede wszystkim relacje i dobry przykład. A także zrozumienie, że działania w oparciu o proste „jak?” (jak dostać grant, jak zrealizować projekt, jak działać zgodnie z prawem, itp.) są wtórne wobec tego „po co?”. W innym wypadku działalność społeczna jest jak ta mieszana ciągle herbata, do której nikt nie dosypał cukru.
6. Kiedy społeczna aktywność staje się zagrożeniem – czyli samorząd jako folwark
Samorząd jako folwark, jako samowładztwo, to zagrożenie. Tu zawsze samoorganizacja, społeczna aktywność będzie solą w oku władzy. Ale bez aktywności obywatelskiej, wcześniej czy później, każda władza przyjmie formę folwarku. Prawdziwą demokrację – jak uczy historią – najpierw trzeba sobie wywalczyć, a potem ciągle utrzymywać. Ale, aby to robić potrzebny jest system, w którym samorząd zależy od ludzi, a nie od narzuconych odgórnie przepisów. Potrzeba jest deregulacja samorządu, a potem walka o społeczną kontrolę. Moim zdaniem odwrotna kolejność prowadzi do fasadowości partycypacji i, w ostatecznym rachunku, do jej unicestwienia. Oczywiście prawdą jest, że…
… mówienie dziś o „odnowie samorządności” bez dotykania lokalnych mechanizmów władzy, strachu i lojalności wymuszonej ekonomicznie – to tylko ładne hasła.
Jednak nie da się okiełznać władzy „mocą oddolnej solidarności” jak mówił Abramowski, bez rozluźnienia gorsetu, w którym ta władza się znajduje. Dopóki samorządność nie jest prawdziwą samoorganizacją lokalnej społeczności trudno będzie wprowadzić prawdziwe zmiany. Pytaniem jest, czy takie inicjatywy jak np. Manifest Zabrzański (Kliknij) to sposób na zmianę systemu czy jedynie próba zmiany władzy?
Zapraszamy do dyskusji.