Autor: Agnieszka Ganiek
Z ogromnym szacunkiem czytam opublikowane stanowisko Koalicji na rzecz Odnowy Samorządności w 35. rocznicę pierwszych wyborów samorządowych (Kliknij). Diagnoza postawiona przez autorów – o erozji samorządności, recentralizacji i wypieraniu obywatelskiego modelu zarządzania – jest niestety bardzo trafna. Jako osoba od lat pracująca na styku NGO i JST, chciałabym jednak dodać kilka głosów z innej perspektywy, mojej osobistej: tej najbardziej przyziemnej, lokalnej – z sal wiejskich, szkół, domów kultury, urzędów, rad sołeckich i innych ciał doradczych.
SAMORZĄD TO NIE MITYCZNA INSTYTUCJA – TO LUDZIE.
1. Nie tylko reforma systemowa – potrzebujemy zmiany kultury działania
Debata o samorządzie zbyt często toczy się w języku ustaw, indeksów i martwych raportów. Tyle że demokracji lokalnej nie uratują ani nowe wskaźniki, ani kolejna „strategia do strategii”.
Prawdziwa zmiana zaczyna się nie w Sejmie, tylko w gabinecie burmistrza podczas przyjęć stron, na zebraniu rady osiedla, przy stole w wiejskiej świetlicy – tam, gdzie władza lokalna spotyka się twarzą w twarz z ludźmi, którzy nie chcą już tylko „brać udziału” – chcą współdecydować.
Tymczasem zbyt często mieszkańcy są traktowani jak petenci do załatwienia, a organizacje społeczne – jak kłopotliwi interesanci z wnioskiem o dotację. Brakuje przestrzeni na współpracę, bo dominują procedury i podejrzliwość, a nie zaufanie i wspólna odpowiedzialność.
2. Grantyzacja współpracy – NGO nie chcą tylko pieniędzy
Z drugiej strony – pora spojrzeć w lustro.
Wiele organizacji społecznych nie chce partnerstwa – chce pieniędzy. Dla nich gmina to nie wspólnota, tylko automat do grantów, który raz do roku uruchamia konkurs, a potem trzeba jakoś „odhaczyć projekt”. Nie ma tam przestrzeni na dialog, wspólne planowanie czy odpowiedzialność – jest polowanie na środki i szybka rozliczeniówka.
Dopóki JST będą widziały NGO wyłącznie jako „beneficjentów” środków, a NGO będą widzieć JST tylko jako „dawcę grantów” – nie zbudujemy prawdziwego partnerstwa. To relacja przetrwania, nie współtworzenia. A my potrzebujemy zmiany logiki – z „realizacji zadań publicznych” na budowanie wspólnoty.
Tak, NGO potrafią być odważne, elastyczne, działać tam, gdzie JST nie sięga – ale to nie wystarczy. Jeśli chcemy mówić o partnerstwie, to trzeba przestać traktować się wzajemnie jak zewnętrznych wykonawców.
JST musi zrozumieć, że organizacja społeczna to nie „tańszy operator zadania”, a NGO musi pojąć, że urząd to nie „fundator dla znajomych”.
Albo będziemy razem projektować zmianę, albo dalej wymieniać się formularzami. A wtedy nie ma sensu mówić o wspólnocie – bo to po prostu transakcja.
3. Liderzy są z nas – i nie są z gumy
Coraz więcej wójtów, burmistrzów, prezydentów czy radnych wywodzi się z trzeciego sektora. To ludzie, którzy przez lata działali oddolnie, potrafili słuchać, budowali wspólnoty – a nie tylko procedury. Przynieśli do samorządu energię, pasję i głęboki sens służby.
Ale dziś ten kapitał się wypala. Bo system, w który weszli, nie wspiera ludzi z misją – on ich miele (sic!)
Między sprawozdaniami, politycznymi kalkulacjami, walką o subwencje i oczekiwaniami mieszkańców, coraz więcej liderów zostaje samych – zamkniętych w gabinetach z rosnącą listą zadań i malejącą przestrzenią na sens.
W efekcie – społecznik staje się menedżerem. A potem tylko administratorem.
Nie dlatego, że chce. Tylko dlatego, że nie da się inaczej przetrwać w systemie, który premiuje technokrację, a nie relacje.
I nie oszukujmy się – czas nie jest z gumy. Jeśli nie zbudujemy wokół tych liderów wspierających zespołów, przestrzeni na oddech i realnego partnerstwa z mieszkańcami i NGO, to nie będą mieli ani siły, ani odwagi, by być kimś więcej niż tylko wykonawcą zadań.
4. Silna władza wykonawcza nie jest problemem – dopóki nie działa w próżni
Coraz częściej wójt, burmistrz czy prezydent to silna, rozpoznawalna osoba, która ma bezpośredni mandat i realny wpływ na rozwój lokalny. I bardzo dobrze – potrzebujemy liderów z wizją. Problem pojawia się, gdy ta siła nie jest równoważona przez aktywną wspólnotę, realnie działające rady gmin i miast, rady osiedli, rady pożytku publicznego, rady młodzieżowe czy senioralne. Gdy wszystko – od strategii po posty na Facebooku – przechodzi przez jedno biurko, nie ma miejsca na różnorodność głosu. To nie tylko wypacza ideę demokracji lokalnej – to też po prostu nie działa długofalowo.
Co więcej, wielu z tych liderów wywodzi się z trzeciego sektora. Znają wartość dialogu, rozumieją wagę relacji. Ale ich czas – podobnie jak każdego z nas – nie jest z gumy. Są rozpięci między presją inwestycyjną, oczekiwaniami mieszkańców, a osobistym etosem społecznika. I często, w natłoku zadań, wracają do logiki zarządzania: szybko, sprawnie, jednoosobowo. To nie ich zła wola – to efekt systemowego braku wsparcia dla zrównoważonego zarządzania i decentralizacji wpływu.
5. Bez edukacji obywatelskiej będziemy mieli tylko „freelancerów demokracji”
Wiele się dziś mówi o deficycie uczestnictwa obywatelskiego. Ale czy zastanawiamy się, dlaczego tak wielu ludzi nie wchodzi w dialog z lokalną władzą? Może po prostu nie wiedzą, jak to robić – i z kim? Ilu mieszkańców wie, czym różni się kompetencja rady gminy od obowiązków burmistrza? Ilu nauczycieli czuje się przygotowanych, by mówić o samorządzie nie tylko na lekcji WOS-u, ale przez zaangażowanie w życie szkoły jako instytucji lokalnej?
Edukacja obywatelska to dziś systemowy słaby punkt. Jest fragmentaryczna, niekonsekwentna, często zostawiona NGO-som i „entuzjastom”, którzy prowadzą projekty za dotacje. Tymczasem bez wspólnego, długofalowego wysiłku: JST, szkół, bibliotek, organizacji społecznych – nie zbudujemy ani świadomych obywateli, ani dojrzałej demokracji lokalnej.
Jeśli nie nauczymy ludzi, jak korzystać z narzędzi partycypacji, nie dziwmy się, że frekwencja na konsultacjach społecznych to w porywach kilka osób. Jeśli nie powiemy dzieciakom, kto w gminie za co odpowiada, to nie liczmy, że jako dorośli będą wiedzieli, gdzie pójść, gdy pojawi się realny problem.
6. Kiedy społeczna aktywność staje się zagrożeniem – czyli samorząd jako folwark
Nie wszędzie samorządność ma szansę zakwitnąć. Bo nie wszędzie się na nią pozwala.
Są gminy, w których każda forma niezależnej aktywności społecznej postrzegana jest nie jako zasób, ale jako zagrożenie dla władzy. Społecznik nie jest partnerem – jest potencjalnym konkurentem. Lider NGO, który mobilizuje mieszkańców? Uciążliwy krytyk. Rada osiedla, która ma własne zdanie? Przeszkoda.
Niektórzy decydenci nie chcą współdecydować – oni chcą dzierżyć władzę. Mają wizję lokalnej demokracji, w której „wszystko jest konsultowane”, ale nikt się nie sprzeciwia. I kiedy pojawia się realny ruch oddolny, sięgają po narzędzia nacisku – często niewidoczne z zewnątrz, ale bardzo skuteczne.
W małych społecznościach, gdzie całe rodziny pracują w urzędach, szkołach, ośrodkach kultury czy spółkach komunalnych, lęk przed sprzeciwem ma realne podstawy. Wystarczy jedno nieprzychylne zdanie podczas konsultacji, udział w „zbyt niezależnym” stowarzyszeniu albo publiczne poparcie dla innego kandydata – i pojawia się groźba: utrata pracy, pominięcie przy awansie, społeczne wykluczenie.
To nie fikcja. To rzeczywistość setek gmin i miasteczek, w których samorząd stał się systemem zależności, a nie przestrzenią obywatelskiej wolności.
Dlatego mówienie dziś o „odnowie samorządności” bez dotykania lokalnych mechanizmów władzy, strachu i lojalności wymuszonej ekonomicznie – to tylko ładne hasła.
Mogłabym dorzucić tutaj jeszcze kilka punktów, ale czuję, że to dopiero początek dyskusji.
I właśnie dlatego ta debata jest potrzebna – nie tylko w Warszawie, ale w każdej gminie.
Samorząd to nie struktura – to relacja. I jak każda relacja, potrzebuje rozmowy.
A teraz – Twoja kolej!
Jeśli jesteś samorządowcem – zrób audyt relacji z lokalnymi społecznikami. Kiedy ostatnio ich zapytałeś, czego potrzebują?
Jeśli działasz w NGO – zastanów się, czy szukasz pieniędzy, czy partnerstwa? I czy dajesz JST przestrzeń do wspólnego myślenia?
Jeśli jesteś mieszkańcem – sprawdź, kto naprawdę decyduje o Twojej ulicy, szkole i parku. Bo samorządność nie działa, gdy tylko patrzymy z boku.
Co Ty myślisz o stanie samorządności po 35 latach? Czy w Twojej gminie naprawdę „działa po partnersku”?
Jeśli dotrwałeś do końca daj reakcję i zostaw komentarz. Nie dla statystyki – tylko dla otwarcia rozmowy
Zapraszamy do dyskusji.