Organizacje mogą i taniej, i lepiej wykonać część, być może nawet dużą część, zadań państwa, ale za coś. To musi jednak coś państwo kosztować („nie ma darmowych obiadów”). Tą ceną jest deregulacja działań organizacji, zmniejszenie nadzoru i oparcie się na zaufaniu dla zorganizowanych obywateli. Bez tego cała deinstytucjonalizacja, okaże się jedynie próbą przerzucenia kosztów oszczędności w usługach społecznych na samo społeczeństwo.
Tekst niniejszy nie jest tekstem prawniczym, jest próbą spojrzenia na system prawny z punktu widzenia działacza społecznego.
Autor: Piotr Frączak
Oceniać deinstytucjonalizację pomocy społecznej można z wielu punktów widzenia. Z punktu widzenia klientów, którzy mają otrzymać pomoc, lub z punktu widzenia kosztów, jakie ponosi państwo. Z punktu widzenia tego, czy usługa jest wystarczająco powszechna, dostępna czy sprofilowana.
Wiemy, że nie można na rynku otrzymać usługi jednocześnie szybko, dobrze i tanio. Albo będzie niezbyt dobrze, ale szybko i tanio, albo tanio i dobrze, ale zapewne nieprędko, albo wreszcie dobrze i szybko, ale zazwyczaj wiąże się to z dodatkowymi kosztami. W usługach społecznych jest jeszcze trudniej.
Zasada niby ta sama, ale tu nie ten, kto korzysta, płaci za usługę, a to utrudnia wybór. Tu pojawia się pojęcie zawodności rynku, często będące uzasadnieniem istnienia organizacji pozarządowych. One to bowiem, nienastawione na zysk, opierające się na wartościach, będące w stałym kontakcie z odbiorcami usług (podopiecznymi, klientami, beneficjentami) nie powinny ograniczać kosztów poprzez zbytnie obniżenie jakości usługi. Tak jest w teorii i pewnie często w praktyce. Jednak nie zawsze.
Była teoria. Teraz praktyka
Oto system wspierania organizacji, oparty jak w Polsce na systemie konkursów (por. Ustawa o pożytku – tezy do założeń), może stawiać przed organizacjami dylemat – zrezygnować w ogóle ze świadczenia usług swoim podopiecznym, czy drastycznie obcinać koszty (więc i jakość), by jednak choć w jakimś niewielkim stopniu realizować za publiczne pieniądze swoją misję. Moje doświadczenie i wiedza mówią mi, że to dość powszechny mechanizm (nie znam jednak badań na ten temat, więc gdyby ktoś miał jakieś argumenty za albo przeciw tej tezie, bardzo proszę o kontakt). Jeśli tak, oznaczałoby to, że to administracja (tak rządowa, jak i samorządowa), a czasem także darczyńcy publiczni, wymuszają na organizacjach upodabnianie się do firm. Tak jak te ostatnie zaczynają swoje działania dostosowywać do warunków rynkowych, realizując zlecenia, w których jedynym z głównych kryteriów jest… cena. A wtedy zawodność rynku zaczynać dotykać i organizacje pozarządowe.
Czym jest, lub chyba raczej czym może być, deinstytucjonalizacja? Taką formą przekształcania usług społecznych, w których odchodzi się od dużych publicznych instytucji (np. domy pomocy społecznej, domy dziecka) do form działania mniejszych, bardziej zdecentralizowanych (idea deinstytucjonalizacji ma z decentralizacją wiele wspólnego), działających bliżej klienta, dostosowanych do lokalnych warunków. To oczywiście bardzo dobry kierunek. To aspekt, który budzi szczególne zainteresowanie wśród organizacji pozarządowych, bo oto wielkie kosztowne instytucje, których prowadzenie wykraczało poza możliwości działania organizacji, w formach zdecentralizowanych stają się dla nich dostępne. Zamiast działać obok niewydolnych struktur pomocy społecznej, zdrowia, edukacji, kultury, można będzie przejąć kawałek tych działań (oczywiście wraz z pieniędzmi) i zrobić to lepiej i taniej (tu zawsze jest pytanie kosztem czego?).
To wielkie nadzieje. Jednak mogą się one spełnić tylko wtedy, kiedy za deinstytucjonalizacja pójdzie rzeczywista deregulacja działań.
Historycznie przecież to małe, często przybierające formę organizacji społecznej inicjatywy (szkoły, domy kultury, szpitale będące formą przytułków) przekształcono w centralistyczne, oparte o administrację publiczną, instytucje. Dlaczego? Bo to było bardziej ekonomiczne. Czy proces odwrotny (właśnie deinstytucjonalizacja) da się pomyśleć więc bez zwiększenia kosztów? Logicznie nie. A przecież wszyscy na to liczą. I w tym chyba główny problem.
Ostrożnie
Jeśli organizacja mówi, że wykona pewną usługę taniej niż państwowa instytucja, to ma swoje racje. Bez zbytnich obciążeń administracyjnych, bez systemu kontroli i nadzoru, bez niepotrzebnych, a tak powszechnych w administracji, formalności rzeczywiście będzie taniej. Czy jednak tak zorganizowany cały system, który ma zapewnić wywiązanie się administracji ze swoich obowiązków, będzie tańszy? Raczej nie.
Dlatego deinstytucjonalizacja będzie bardzo podobna do złej decentralizacji. Za mniejsze pieniądze będzie się wymagało nie tylko podobnych efektów, ale i podobnej sprawozdawczości i podporządkowania.
Organizacje zostaną postawione w sytuacji tych osób, które zostały namówione (zmuszone) do samozatrudnienia, by ułatwić pracę firmie-matce. Pracować będą za te same pieniądze, tracąc część przywilejów i zajmując się dodatkowo kwestiami formalnymi.
Ktoś powie, i słusznie, że będzie to jednak rodzaj systematycznej współpracy, gdy będzie się realizowało zadania państwa w oparciu o systematyczne dotacje. Tak, ale nic nie jest dane raz na zawsze.
Czy nie jest tak, że na polskie samorządy (tej formie decentralizacji państwa) nakłada się co rusz nowe obowiązki, nie zapewniając wystarczających środków na ich wykonanie? Czy nie na tym polegała polityka thatcheryzmu, gdy przekazano organizacjom do realizacji usługi społeczne, a następnie ograniczono wydatki publiczne, pozostawiając organizacjom problem zaspokajania potrzeb społecznych?
Dlatego bardzo ostrożnie trzeba podchodzić do deinstytucjonalizacji jako przekazywania zadań publicznych organizacjom. Organizacje mogą i taniej, i lepiej wykonać część, być może nawet dużą część, zadań państwa, ale za coś. To musi jednak coś państwo kosztować („nie ma darmowych obiadów”). Tą ceną jest deregulacja działań organizacji, zmniejszenie nadzoru i oparcie się na zaufaniu dla zorganizowanych obywateli. Bez tego cała deinstytucjonalizacja, okaże się jedynie próbą przerzucenia kosztów oszczędności w usługach społecznych na samo społeczeństwo. A tym, którzy tego maja dokonać okażą się – ciągle cierpiące na braki finansowe i organizacyjne – organizacje pozarządowe.
W ramach projektu #prosteNGO zabiegamy o tu by uprościć (deregulować) prawo dla organizacji.
Masz zdanie na ten temat? Masz własne przemyślenia na temat ustawy? Odezwij się: p.fraczak@schuman.pl